Drużyna Nostalgia Za Parą - Piotr

Piotr
Koleją interesuję się, odkąd pamiętam. W domu nie było żadnych kolejowych tradycji, chociaż z pewnym wyjątkiem - mój Dziadek Władysław pracował jako urzędnik w Warszawskiej Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych. Ale był tylko "zwykłym" urzędnikiem, a nie konduktorem czy maszynistą.

A przecież
największym marzeniem każdego młodego miłośnika pociągów, jest oczywiście poprowadzenie prawdziwego pociągu. To marzenie spełniło się z czasem, najpierw jednak musiały mi wystarczać i okazjonalne przejazdy pociągiem i regularne wizyty na dworcach Warszawa Główna, Warszawa Centralna i Warszawa Gdańska. Ta ostatnia była wówczas (w latach siedemdziesiątych) stacją, na której odbywał się ożywiony ruch pasażerski, głownie pociągów międzynarodowych. Godzinami obserwowałem manewry - przełączenia wagonów między składami, biegając z peronu na peron, pod opieką któregoś z rodziców albo opiekunki.

Pamiętam "egzotyczne" dla mnie wagony kolei niemieckich, holenderskich czy angielskich, tablice z relacjami wskazującymi na długą, nawet kilkudniową podróż, tłumy podróżnych, załadunek poczty i bagażu. Sporo czasu spędzałem też na stacji Warszawa Główna, eksplorując wagony odstawione tu po drodze do zakładów naprawczych i oczywiście oglądając tabor Muzeum Kolejnictwa.

To wewnątrz muzeum zobaczyłem zobaczyłem po raz pierwszy makietę kolejową. Była ona jednak niewielka, w porównaniu do ogromnej makiety kolejowej, eksponowanej w Centralnej Składnicy Harcerskiej, przy ulicy Marszałkowskiej. Makieta była uruchamiana w każdy wtorek i czwartek od godziny 16 do 18. Wraz z tłumem stałem przylepiony do szyby, lub patrzyłem z pierwszego piętra na mknące po makiecie pociągi.

Nikomu się wówczas nie śniło o modelach polskiego taboru. W sprzedaży były jedynie pojedyncze wagony osobowe i towarowe w polskim malowaniu. I żadnych lokomotyw. Pewnie wówczas zrodziło się w moich myślach marzenie o posiadaniu podobnej makiety. Wówczas nie wiedziałem jeszcze, że dla takiej makiety "tortowej", gdzie pociągi jeżdżą w kółko jest o wiele ciekawsza alternatywa i że modelarstwem kolejowym zajmę się tak naprawdę dopiero po dwudziestu latach.

Z perspektywy czasu mogę się tylko z tego cieszyć, gdyż ówczesne makiety sterowane analogowo nie dawały takich możliwości zabawy, jak obecne makiety sterowane cyfrowo.
Pierwsze zabawy to rozkładanie torów firmy Piko na dywanie lub podłodze, podłączanie transformatora i puszczanie jednego pociągu "w kółko". Nie było to specjalnie zajmujące i nudziło się dość szybko. Czasy, w których makieta to linia kolejowa, licząca 300 metrów, a przejazd nią trwa trwa pół godziny  - miały dopiero nadejść.

Nic dziwnego, że prawdziwe pociągi wówczas zajmowały mnie o wiele bardziej, niż modele. Ale samo oglądanie pociągów szybko przestało mi wystarczać. Pierwszy raz w kabinie lokomotywy jechałem na torach Warszawy Głównej, w lokomotywie manewrowej SM42. Ale to była tylko "przejażdżka" tam i z powrotem. Prowadzenie prawdziwego pociągu w roli maszynisty wydawało się niemożliwym do spełnienia marzeniem. Ja jednak zawsze starałem się zamienić marzenia w rzeczywistość.

Podczas jednego z wakacyjnych pobytów w Gdańsku u rodziny, odwiedzałem, korzystając z okazji, trójmiejskie stacje kolejowe. To był koniec szkoły podstawowej, wówczas ośmioklasowej. Podczas jednej z takich wypraw i obserwowania ruchu pociągów, poznałem mechanika, pana Ś. Od słowa do słowa... i zaprosił mnie do wspólnej przejażdżki pociągiem. Od tamtej pory dwa dni spędzałem nad morzem a dwa dni
(takie były wówczas "turnusy" i tryb pracy kolejarzy) w trójczłonowym składzie EN57.

Szybko, jeszcze podczas pierwszego przejazdu, "awansowałem" z roli obserwatora na funkcję mechanika. W zasadzie awansowałem bez cudzysłowu - bo przecież naprawdę, samodzielnie prowadziłem pociąg! Spełniło się wtedy moje największe marzenie - operowałem nastawnikiem jazdy - zatrzymywałem pociąg na kolejnych stacjach i przystankach, a po zasygnalizowaniu odjazdu przez kierownika pociągu, ruszałem w dalszą drogę. No, hamował na początku mechanik, bo inaczej pewnie połowa składu wyjechałaby za peron. Ja opanowałem tę sztukę po kilku dniach.

I tak było przez trzy kolejne lata... Szlak Wejherowo-Gdynia-Gdańsk Główny znałem na pamięć. Później, gdy "mój" mechanik przeniósł się na szlaki dalekobieżne, jeździłem z nim do Tczewa, Malborka, Smętowa, Laskowic Pomorskich i Inowrocławia. To były niezapomniane chwile, pełne różnych przygód, które kiedyś z pewnością na tej stronie opiszę.


Czasy liceum również obfitowały w kolejowe wyjazdy. Udało mi się wreszcie poprowadzić parowóz! Był to parowóz wąskotorowy, serii Px48, na Średzkiej Kolei Dojazdowej, koło Poznania. Kolej ta prowadziła intensywny, jak na koleje wąskotorowe, ruch osobowy. Jeżdziło 4-5 par pociągów na dobę, obsługiwanych wyłącznie parowozami. Drużyna parowozowa składała się z mechanika i pomocnika. Zgodnie z nomenklaturą PKP, trzecia osoba w drużynie parowozowej to palacz.

Długie godziny spędzałem z pomocnikiem na oliwieniu poszczególnych części parowozu, obsłudze żurawia wodnego. Ciekawe było nawęglanie parowozu, za pomocą specjalnych wagoników, które po naciśnięciu metalowym drągiem przechylały się, wrzucając swoją zawartość do tendra parowozu, wzniecając przy tym tuman węglowego pyłu. Podczas jazdy szybko przekonałem się, że umiejętne zarzucenie paleniska parowozu węglem, wcale nie jest takie proste. Po moich szuflowaniach powstawały góry i doły i pomocnik musiał po mnie "poprawiać". Z czasem doszedłem jednak do wprawy.


Potem, podczas wszystkich wyjazdów na wycieczki w czasie liceum, podróż zamiast w wagonie, spędzałem w kabinie lokomotywy. Zwykle była to EU07. Powodowało to początkowo pewien opór i przerażenie nauczycieli, zdziwionych tym,  że nagle, tuż po rozpoczęciu podróży, na peronie dworca Warszawa Zachodnia opuszczam przedział... przez okno! Przez okno, bo na korytarzu był już zazwyczaj taki tłum i ścisk, że o wyjściu nie było mowy. Mechanicy pozwalali mi prowadzić pociąg, lub siedziałem na fotelu pomocnika, przekazując sygnały podawane przez drużynę konduktorską do lokomotywy EU07. Wspólną jazdę negocjowałem wcześniej z mechanikami, podczas podłączania lokomotywy do składu na torach postojowych Warszawy Grochów... Takich jazd odbyłem, na przykład pociągiem osobowym nr 1313 Warszawa-Zakopane, co najmniej kilka... Zdarzyły się również i inne trasy, a nauczyciele się przyzwyczaili.

Cały czas w mojej pamięci pozostawało marzenie o makietach kolejowych. Wiele lat później zainteresowanie modelarstwem kolejowym powróciło, między innymi dzięki pojawieniu się na rynku modelarskim modeli polskiego taboru kolejowego, a także powszechnemu zastosowaniu sterowania cyfrowego. Sterowanie cyfrowe powoduje, iż każdą lokomotywą na makiecie, może sterować osobny maszynista, idąc wzdłuż makiety i wprawiając w ruch lokomotywę, za pomocą specjalnego manipulatora.  Na makiecie może poruszać się, niezależnie od siebie, kilka, kilkanaście a nawet kilkadziesiąt pojazdów trakcyjnych.

Wspomniana na początku wizja makiety "tortu", z pociągami jeżdżącymi w kółko, przekształciła się w wizję makiety modułowej.  Poprzez cykl artykułów w "Świecie Kolei" poznałem nową ideę zabawy - polegającą na budowie makiet modułowych. Makiety takie składają się z łatwo transportowalnych fragmentów, które modelarze łączą w jedną, długą linię kolejową na spotkaniach. Dzięki temu możliwe jest prowadzenie ruchu z zasadami jak na prawdziwej kolei.

Kolejnym krokiem było zebranie grupy entuzjastów i wspólna zabawa. Tak powstała grupa Nostalgia Za Parą, która skupia miłośników kolei w bardzo różnym wieku i jest otwarta na wszystkich nowych członków, zainteresowanych wspólną zabawą w miniaturową kolej.

Nie straciłem zainteresowania "prawdziwą" koleją. Podczas wyjazdów staram się odwiedzać muzea kolejnictwa i ciekawe linie kolejowe w Polsce i w Europie. Jestem stałym gościem wolsztyńskiej Parady Parowozów.

Do zobaczenia na kolejowym szlaku!